Przystań Wiki
Advertisement

Historia[]

Pielgrzym urodził się w ruinach Elbląga. (i jak się okazuje żadne to El-Dorado) W lasach dookoła miasta, które zmieniły się w małą neo-puszczę co jakiś czas wybuchają pożary, przez co okolice są często spowite dymem (zdarza się, że są w nim jakieś substancje psychoaktywne z mutujących drzew dlatego mówi się też w żartach El-bongo).

Moja Matka była tylko rodzicielką. Nigdy jej nie widziałem. Oddała mnie Ojcu zaraz po porodzie i nie chciała się przyznawać do dziecka. Wychował mnie sam, ucząc wszystkiego co umiał o przetrwaniu, opatrywaniu ran i przekazując moralność, której się staram trzymać: "nigdy nie zabijaj ludzi, pomagaj potrzebującym, dziel się tym co masz". Plemię, do którego należeliśmy zostało rozbite przez mutanty. Niewielu ocalało. Dlatego niewielu wie już o istnieniu Popielnych, ani o ich surowym kodeksie honorowym, którego bezwzględnie musieli przestrzegać. Jedyna pamięć po nim to symbol, który noszę na plecach ubrań. Razem z Ojcem podążyliśmy na północ w kierunku Tricity. Miałem wtedy 16 lat. Znalazłszy ziemię obiecaną nad morzem osiedliśmy się tam na jakiś czas. Zajęliśmy się rolnictwem. Mnóstwo pracy włożyliśmy w zorganizowanie gospodarstwa, ale było warto. Pojawiali się kolejni ludzie i osiedlali się w pobliżu. Pomagaliśmy sobie nawzajem. Minęło parę pór zbiorów, już myślałem, że będzie nam się dobrze żyło. Ostatnio mutanty widziałem jeszcze w domu. Gdy władzę przejęło Bractwo Piwa sporo się zmieniło. Ludzie z samochodami, pancerzami i bronią robili co chcieli, gdy twierdzili, że zaprowadzają porządek. Dlatego uciekliśmy dalej, na zachód wzdłuż wybrzeża. W drodze Ojciec zachorował. Zatrzymaliśmy się w osadzie Morskich Ludzi, którzy łapali w sieci wielkie zmutowane ryby. Tam usłyszeliśmy od karawaniarza o Latarniach, mieście Old Town, Porze Przybyszów i człowieku, o którym mówią Kruk. Ojciec już niemal umierając, był zachwycony. Kazał mi przysiąc, że znajdę tego naukowca, bo on jeden może znać prawdę o życiu, której potrzebujemy. Powiedział: "ten Kruk musi rozumieć sens życia! Znajdź go Synu." Gdy umarł podążyłem dalej na zachód. Pewnego dnia mało co nie stałem się pieczenią. Wpadłem w zasadzkę dzikich ludzi-kanibali. Porwali mnie gdy spałem we wraku jakiegoś dużego samochodu. Zawlekli do swojego obozu i zamknęli w klatce zrobionej z kości. Ledwo rozpalili ogień, żeby mnie przypiec. Cieszyli się strasznie. Zachowywali się prawie jak mutanci. Też nie umieli mówić. Wydawali z siebie tylko jakieś okropne wrzaski. Nagle zupełnie znikąd spadły na dzikusów ciężkie sieci. Napadli na nich łowcy niewolników. Zaskoczeni kanibale prawie nie stawiali oporu. Jeden z łowców zobaczył mnie w klatce i aż podskoczył z radości. "Prezent niespodzianka!" Krzyknął. Zabrali wszystkich dzikusów i mnie z nimi. Ale nie zwrócili mi wolności, tylko wykorzystali okazję i sprzedali mnie jakiemuś wodnemu magnatowi. Gość nosił się jak Wielki Wódz, a nawet bogaciej. Był bardzo wpływowy, dzięki dostępowi do studni głębinowych kontrolował spory obszar zdatny rolniczo. Musiałem pracować na jego farmach jako niewolnik. Na szyi zawiesili mi skórzaną obrożę - symbol niewoli. Pracy było mnóstwo, a nie dostawałem dużo jedzenia. Strażnicy pilnowali wszystkiego w magazynie i wydzielali skromne racje. A kradzież nie mieściła mi się w głowie. Honor. Ale nadarzyła się okazja. Po trzech miesiącach zbiegłem. My- niewolnicy, dostaliśmy toporki do ciosania drzew na dalekim obrzeżu farm. Pilnowało nas tylko dwóch zmęczonych strażników. I akurat kiedy mieliśmy przytargać kolejny pień z lasu, żaden nie poszedł za nami. Pozostali nie mieli odwagi i sił na ucieczkę, ale obiecali mnie nie wydać. Pobiegłem przez las na oślep. Byle dalej od tej przeklętej farmy. Zerwałem obrożę. Wolność! Szedłem dalej i jadłem to, co znalazłem w dziczy. Tułając się trafiłem do karawany zmierzającej do Old Town na porę przybyszów. I tak po trzech latach od opuszczenia domu trafiłem do miasta. Tam wydarzyło się wiele. Za dobrą rzecz uważam znalezienie towarzyszy. Prawdziwych i wiernych. Pomagaliśmy sobie we wszystkim podczas pory przybyszów. Ale spotkało mnie też zło. Zrozumiałem jak mało znaczą wartości mojego plemienia. Sprawiedliwość, Prawda i Honor są niczym dla większości tych degeneratów. Wszyscy są zakłamani. Do tego jeszcze okazało się, że Kruk zginął rok wcześniej. Nawet jego towarzysze nie potrafili mi wskazać jego grobu. Wiedziałem, że w mieście nie znajdę już sensu. Zacząłem szukać prawdy poza nim.

Teraz mam 20 lat. Wracam do OldTown jako zakonnik Świętego Płomienia. Mam nadzieję spotkać przyjaciół, bo jestem przekonany, że jeszcze żyją.

Advertisement