Przystań Wiki
Advertisement

Historia[]

Także ten… Wasyl jestem. Urodziłem się 18 lipca 2092 roku, 15 lat po Wojnie w Edynburgu w Szkocji. Moi rodzice byli Polakami którzy przeprowadzili się do Edynburga z Warszawy tuż przed wojną.  Można powiedzieć że mi się przyfarciło- Szkocja nie oberwała zbyt mocno. Jak mówili ci co pamiętali czasy przed wojną stało się tak dlatego że niczego tam kurwa nie ma poza polami i owcami- na chuj marnować na to atomówki, walnęli tylko parę biologicznych po polach, pewnie dla beki albo żeby się nie zmarnowało.

Po wojnie Szkocja (a raczej to nad czym dało się sprawować jakąś władzę) ogłosiła niepodległość. W rzeczywistości są to większe miasta jak mój Edynburg i trochę terenów rolnych dookoła nich które się ciągle kłócą o to które jest ważniejsze, bardziej Szkockie itp.  Mniej zurbanizowane tereny kontrolują w rzeczywistości Klany, na pół ześwirowane plemiona bawiące się w Bravehearta i różne dziwne bestie zmutowane od skażenia biologicznego (Fani potwora z Loch Ness dostali pierdolca jak usłyszeli że coś się tam zalęgło tylko nikt jakoś nie ma jaj żeby to sprawdzić). Edynburg trzymał się całkiem nieźle- mamy dobrze zorganizowaną Milicję chroniącą pola i miasto. Na Zamku funkcjonuje nasza władza, są sklepy, puby a nawet browar i gorzelnia.

Gdy skończyłem 16 lat wstąpiłem do Milicji- niezła robota, stabilna, dobrze płatna i z niezłym szkoleniem. Mój oddział dostał jeden z fajniejszych posterunków- pilnowanie Browaru. Fajnie, bo posterunek o podwyższonym priorytecie (nic dziwnego, prawie tak ważny jak Katedra) i poza normalną stawką dostawaliśmy czasem piwo. I tu zaczęła się moja przygoda.

Otóż z tego co pamiętam był to tak- jak zwykle poszedłem z kumplami pić po służbie i pewnie w wyniku jakiegoś durnego zakładu wsiadłem do łodzi w dokach i popłynąłem. Skąd wiem? Bo obudziłem się na wybrzeżu pieprzonej Danii z kacem mordercą, w mundurze ale bez broni i 20 Szkockimi Funtami w kieszeni. Pieprzony Mickey i jego debilne pomysły.

Także tak wyglądała sytuacja- ja, kac, pieniądze ni chuja nie używane w tej części świata i wkurw. I tak siedząc na tej jebanej plaży, chyba jeszcze na wpół pijany powiedziałem „Ku przygodzie!” i poszedłem przed siebie. Po dwóch dniach trafiłem do ruin miasteczka Husby- malutka wieś, pewnie opuszczona od wojny. W jednym z domów znalazłem trochę konserw, mapę okolicy i strzelbę- no rzeczywiście jestem w czepku urodzony. Ruszyłem dalej. Po paru dniach kacowo/ wkurwionego marszu trafiłem na grupę dziwnych ludzi w obozie. Myślałem że może karawana czy co ale się gruuuuuuubo myliłem. Otóż okazało się że była to banda bandziorów którym chyba ubzdurało się że są jakimiś wikingami i zaczęli mnie atakować- na szczęście tylko bronią białą- wydaje się że broń palna nie była tu zbyt powszechna. Wykonując taktyczny odwrót na z góry upatrzone pozycje dzięki wszystkim bogom wpadłem na karawanę, która pomogła mi z moim problemem. Mimo bariery językowej ( jak się okazało byli to niemcy) dołączyłem do nich. Jednak po jakimś czasie zorientowałem się że coś jest z nimi nie tak- doszło to do mnie w momencie kiedy skopali na śmierć małego chłopca ze śmiesznymi warkoczykami po bokach głowy krzycząc „Jude” gdzieś pod Hamburgiem . Zorientowawszy się co do poglądów moich nowych kolegów postanowiłem oddalić się w trybie przyśpieszonym. I tak sobie pomyślałem- a może by odwiedzić Polskę? Także skierowałem moje chwiejne kroki na Wschód- tam musi być cywilizacja! Oj jak się myliłem…  minąłem Postnań, BoatCity (najbardziej dołująca ruina jaką widziałem) aż w końcu trafiłem do Warszawy.

A raczej miejsca gdzie była. I pomyślałem – potrzebuje hajsu. Albo czegokolwiek się tu używa jako hajsu. I używając sztuki dedukcji pomyślałem że skoro stolica, to i ważne rzeczy i budynki, a więc bunkry na ważne rzeczy pod ważnymi budynkami. Logiczne, nie? Zacząłem od tego co było najbliżej- Wojskowa Akademia Techniczna. Pod głównym budynkiem komunistycznej uczelni musi być bunkier. Inaczej Wujcio Stalin przewróciłby się w grobie. Chuja znalazłem bo wszystko było oszabrowane, nawet ktoś chyba próbował podjebać szyby z okien. Ale tu się musiało dziać tuż po wojnie. Pewnie studenci.  

Po nieudanym  rozszabrowaniu WATu poszedłem szukać dalej  i trafiłem na Muzeum Wojska Polskiego. Nie wiedzieć czemu niedaleko stała jebana palma  na której gnieździły się jakieś dziwne latające gówna. Dziwne te komuchy. W bunkrze Muzeum Wojska Polskiego też chuja znalazłem, w sumie nic dziwnego, było tu pewnie sporo broni starej ale działającej. Wyglądało na to że nawet ktoś podjebał rycerskie zbroje... chuj wie po co. Zdziwiłem się więc gdy na tyłach jakiegoś sejfu znalazłem starego  niemieckiego Mausera, trochę pordzewiały na zewnątrz ale w środku w całkiem niezłym stanie, nawet trochę amunicji się znalazło. No kurna rzeczywiście mam farta, ktoś musiał szabrować na szybkości i przeoczył. Zadowolony z mojej nowej zabawki wróciłem na powierzchnię.

Dalej postanowiłem skierować się na Północ. Maszerowałem przez pewnie kiedyś bardzo przyjemne ulice, minąłem kolumnę z jakimś kolesiem z mieczem na górze, zamek, chyba jakąś starszą część miasta z kamienicami i dalej na północ szedłem wzdłuż rzeki która teraz wyglądała bardziej jak ściek. Dotarłem w końcu do Łoniaków. A przynajmniej taki napis pokazywał podniszczony znak. Te komuchy to mają jednak poczucie humoru.  I tam poznałem Hafizullaha, palącego sziszę pośrodku pustkowia...

Advertisement